czwartek, 7 lutego 2013

Część pierwsza

Tytuł: Szklany pantofelek

Część: Pierwsza

Autorki: White Death and Black Death

Ilość stron: 6

Ilość wyrazów: 2579

Character ask


***

Dawno dawno temu… a może wcale nie tak dawno, w sumie to jakoś w tamtym roku ,w deszczowej Anglii, w mieście Doncaster mieszkał Louis Tomlinson wraz ze swoim ojcem. Już jako dziecko uchodził za niesamowicie mądrego i miłego chłopca, ale zdaniem ojca brakowało mu matki. Postanowił więc poślubić pannę Jay z dobrego domu i przysposobić sobie jej dwie córki – Charlotte i Felicity. Niestety jak już wspomniałam w tamtym roku wydarzyła się tragedia, ojciec chłopaka zachorował i zmarł. Macocha, która przez lata była niezwykle ciepła i czuła dla Lou teraz stała się wręcz tyranem, a on został jej prywatnym służącym. Jednak nie narzekał na swoje życie bo wciąż marzył. Tego nikt mu nie mógł zabronić.

 ***

Kolejny dzień budził się do życia, a wraz z nim młody siedemnastolatek mieszkający na poddaszu. Znów świt brutalnie przerwał jego sny o lepszym życiu. Miał ochotę obrócić się na drugi bok jednak poczuł delikatne szarpnięcia za kosmyki włosów. Westchnął ciężko i spojrzał na trzy myszki siedzące tuż obok jego głowy i piszczące jedna przez drugą, brzmiało to wręcz jak by się kłóciły. Uśmiechnął się do siebie i zwlókł z łóżka ubierając w swoje robocze ubranie. Tak naprawdę nic lepszego nie posiadał. Macocha uważała, że lepsze ciuchy są mu zbędne.
-Za dwie minuty widzimy się w kuchni na śniadaniu. - zwrócił się do zwierzątek i nie minęła sekunda, a ich już nie było już w zasięgu wzroku. One naprawdę go doskonale rozumiały. Zszedł po schodach cichutko, aby nikogo nie obudzić. Od progu kuchni przywitał go wesołym merdaniem ogonka Atos. Nalał mu mleka do miski, a czekającym myszkom dał po kawałku sera. Uważał zwierzęta za swoich przyjaciół, a tę trójkę za wyjątkowo bliskich. Wiedział że jedna zbyt przesadnie często się myje, inna wciąż siedzi i ogląda z ciekawością świat jak by coś analizowała, a ostatnia płci żeńskiej była zwyczajnie nadpobudliwa. Każdą z nich nazwał. Czyścioch to Zayn, inteligent to Liam, a panienka to Perrie. Nie mógł tracić więcej czasu więc ruszył do pobliskiej piekarni po świeże bułki. Droga jak zwykle mijała mu na krótkich pogawędkach, mógł również liczyć na podarki, jak choćby: od Toma z warzywniaka zawsze dostawał najpiękniejsze jabłka, a od Lucy z mięsnego kawałek szynki i kości dla Atos’a. Tak naprawdę dzięki nim nie chodził głodny. Pchnął drewniane drzwi piekarni i od razu do jego nozdrzy dotarł zapach świeżego pieczywa, a jego żołądek odezwał się burcząc głośno. Zignorował to jednak jak zawsze.
-Louis! - krzyknęła brunetka z burzą loków na głowie i wręcz wyskoczyła zza lady obejmując go mocno.
-Danielle.. - wyszeptał i wtulił się mocno w jej ciało napawając się zapachem cynamonu. Kiedy się odsunęła wziął głębszy wdech i wpadł natychmiast w ramiona drugiej dziewczyny -Witaj Eleanor - jego głos był ciepły i przepełniony radością. Chciałby spędzać z dziewczynami więcej czasu, ale niestety był zbyt zajęty, miał wiele pracy w domu. Dziewczyny przekrzykiwały się nawzajem opowiadając co tam u nich ciekawego się wydarzyło. Tommo, jak nazywały go przyjaciółki z chęcią wysłuchiwał ich potoku słów zajadając się bajglem. Pewnie siedziałby tak do wieczora gdyby nie to, że miał jeszcze wiele rzeczy do zrobienia. Pożegnał się i ruszył w drogę powrotną do swojego domu, a raczej do piekła. Od progu usłyszał donośny głos macochy.
-Gdzieś ty się podziewał?!
-Byłem po bułki matko, abyście mogły je zjeść na śniadanie. - w jego głowie jednak to zdanie brzmiało nieco inaczej “Byłem po bułki ty niewyżyta purchawo, abyś ty i te twoje jędzowate pomioty mogły je wpierdolić. Udławcie się!”
Kobieta jednak i tak nie odpuściła i ukarała chłopaka dodatkowymi zajęciami. Nie było szans, aby położył się przed północą, nawet przy pomocy dobrych duszków.

***

Trzask drzwi obudził śpiącego chłopaka koło południa. Niechętnie uchylił swoją powiekę ukazując zielona tęczówkę, z wymownym grymasem na twarzy. Zerknął w stronę lokaja, który właśnie odsuwał potężne zasłony, a do pokoju wdarło się oślepiające światło.
-Co to do kurwy nędzy ma być? Jest środek nocy. - wymamrotał oburzony znów wtulając twarz w puchową poduszkę.
-Jest dwunasta. - odpowiedział spokojnie Jack.
-No mówię przecież, że środek nocy kurwa. - zarzucił okrycie na głowę.
-Państwo oczekują panicza za 5 minut na obiedzie. - starszy mężczyzna podszedł bliżej i uśmiechnął się delikatnie pochylając się nad jego głową i zsunął z niego kołdrę -Radzę się nie spóźnić. Nie są w nastroju do żartów. Nabroiłeś chłopcze, znowu. - wyprostował się i wyszedł zostawiając go samego. Harry, bo tak właśnie miał na imię owy młodzieniec, z trudem wygramolił się spod pierzyny i spadł z hukiem na podłogę. Chłopak lubił hucznie imprezować w gronie znajomych, czy też nieznajomych. Liczyła się tylko dobra zabawa. Po kilku minutach męczarni udało mu się ubrać. Z bólem głowy, na kacu i wciąż cuchnąc alkoholem zszedł do wielkiej jadalni gdzie oczekiwali na niego rodzice.
-No siema staruszkowie. Co tam? - usiadł na krześle i spojrzał na swoich rodziców.
-Harry jak ty się zachowujesz, taki język nam nie przystoi. Wywodzisz się z rodziny królewskiej.
-Tak, wiem… Babcia Elżunia nie jest zachwycona. - przerwał mamie w połowie zdania i spojrzał na nią krzywiąc się.
-Znów balowałeś! Jesteś na okładce każdej gazety, każdego magazynu! - ojciec zirytowany zaczął rzucać je pod nos chłopaka.
-Kurczę mogli wybrać takie na których wyglądam lepiej, moja reputacja może na tym ucierpieć. - skrzywił się, ale usłyszał drwiący śmiech rodzicielki i spojrzał na nią pytająco.
-Reputacja?! Synu jesteś wręcz uważany za alkoholika, narkomana i dziwkarza, nie masz jeszcze 18 lat! - Harry chciał coś powiedzieć, ale matka uciszyła go ręką -Nie skończyłam jeszcze. Pochodzisz z rodziny królewskiej i przynosisz nam wstyd!
-Myślałem, że jak Kaśka, znaczy Kate jest w ciąży to dadzą mi spokój. - bąknął pod nosem, wgapiając się w magazyny i aż podskoczył gdy ręka matki uderzyła o stół.
-Nie kpij sobie i najlepiej skończ myśleć Styles! Takie zachowanie nie przystoi wysoko urodzonym. Razem z ojcem podjęliśmy decyzje, że nie zasługujesz na tą swoją Hawajską imprezę urodzinową i na swoje 18 urodziny zostaje zorganizowany bal maskowy, zaproszenia już dziś zostały dostarczone.
-To niesprawiedliwe! - odsunął krzesło i wstał wpatrując się z wyrzutem na rodziców -Czekałem na to cały rok, wszystko jest już umówione. Nawet się uczyłem.
-Nie zmienię zdania. Matka ma racje, nie zasługujesz na żadną imprezę, ale jako że jesteśmy rodziną królewską musimy zorganizować bal dla rodziny i wysoko urodzonych.
-Pieprzę tą całą królewską rodzinę! Mam dość tego całego co mi wolno, a co nie! - wyszedł trzaskając wielkimi drzwiami i wyjął swój telefon z kieszeni. Po dwóch sygnałach po drugiej stronie słuchawki odezwał się przyjacielski głos.
-No cześć stary co jest?
-Mamy problem.

 ***

Louis właśnie kończył myć podłogę w kuchni, kiedy usłyszał dzwonek do drzwi. Zerwał się na równe nogi i popędził do nich, aby dzwonek nie przeszkadzał jego przyrodnim siostrom w lekcjach modelingu. Gdy zobaczył przed sobą lokaja państwa Styles nieco się zdziwił.
-Paniczu Tomlinson, mam dla pana oraz pańskich sióstr i matki zaproszenie na jutrzejszy bal z okazji osiemnastych urodzin panicza Harry’ego. - Lou uśmiechnął się szeroko do mężczyzny i odebrał od niego koperty z zaproszeniem, dziękując skinieniem głowy. Gdy tylko zamknął drzwi od razu popędził na górę i zapukał do drzwi pokoju.
-Louis! Mówiłam Ci żebyś nam nie przeszkadzał! - macocha od razu wydarła się na bogu ducha winnego chłopaka, a on jedynie podał im dwie koperty, swoją chowając do tylnej kieszeni wytartych dżinsów.
-Lokaj państwa Styles przybył dzisiaj z zaproszeniami na jutrzejszy bal urodzinowy Harry’ego. - uśmiechnął się ciepło w duchu ciesząc, że on również je otrzymał. Panicz Harry był niezwykle przystojny i seksowny więc… rozmyślania chłopaka przerwała macocha.
-Co tak tu stoisz?! Ociągasz się w pracy. Widocznie znów muszę Cię sprowadzić na ziemię! - nawet nie wiedział kiedy, a ręka kobiety zetknęła się z jego policzkiem pozostawiając bolesny ślad. Spojrzał na nią po czym spuścił głowę.
-Przepraszam - “Spierdalaj jędzo”. Wiele razy miał za złe sam sobie, że nie umiał się jej sprzeciwić i jedynie buntował się we własnej głowie. Zszedł znów do kuchni i usiadł za stołem wyjmując kopertę napawając się swoim imieniem i nazwiskiem na zaproszeniu. Nagle usłyszał podniesiony szept.
-Zostaw to! Nie ruszaj! No mówię zostaw to! - głos dochodził z szafki. Przez chwilę był pewien, że mu się wydaje, albo że to z powodu szczęścia jakie go ogarnęło, ale gdy do jego uszu dobiegł głośny huk, złapał klamkę od szafki w te pędy i otworzył ją. Nie mógł uwierzyć własnym zmysłom. Wpatrywały się w niego trzy pary mysich oczu. No ale przecież do jasnej cholery słyszał głosy. Czyżby tracił rozum? A może to jakiś dowcip? Po kilku minutach zamknął drzwiczki szafki i otworzył je znów, jednak nic się nie zmieniło.
Liam pochylił się delikatnie w stronę Perrie i wyszeptał jej do uszka przez zaciśnięte ząbki.
-Mówiłem, żebyś tego nie ruszała. - wyartykułował każde słowo, aby zrozumiała go dogłębnie.
-Matko, Liam. Głodna byłam. Co miałam umrzeć śmiercią tragiczną?! - wykrzyczała, a oczy Tomlinsona o mało co nie wyskoczyły z orbit. Odsunął się od szafki, przechodząc do tyłu kilka kroków i potykając się o krzesło upadł na ziemię tłukąc sobie tyłek. Swój seksowny tyłek.
-Och Louis nic Ci się nie stało? - wykrzyknęła Perrie i wszystkie trzy myszki szybko znalazły się tuż obok chłopaka, który wciąż był w szoku.
-Daj spokój kobieto. Nie widzisz, że jest w szoku? - wyjaśnił spokojnym tonem Liam i spojrzał na Zayn’a, który przeglądał się właśnie w szybce od piekarnika i poprawiał swoją misternie ułożoną fryzurę. -Wybacz chłopcze za tę dwójkę, oni są naprawdę mocno nie ogarnięci. - z tyłu za Liam’em Perrie stroiła miny więc Lou bezwiednie się uśmiechnął, a kiedy wyskoczyła wręcz za jego pleców wyglądała jak narkoman na głodzie.
-Masz coś do jedzenia?! I cole! Cole! Dajcie mi.. COLI! - teatralne omdlenie wyszło jej nadzwyczaj dobrze, ale głowę chłopaka zaprzątało co innego.
-Wy.. jak to możliwe, że wy mówicie?
-Dobrze, że nie latamy - wcięła się jasno brązowa mysz.
-Chyba, ze dasz Perrie trochę coli, dla niej jest jak red bull. No wiesz, dodaje jej skrzydeł. - powiedział szydząc z koleżanki Liam.
-Cola to nie jest zwykły napój z odrobiną dwutlenku węgla. - biała myszka spojrzała po wszystkich mrużąc oczy po czym wzniosła wzrok ku górze i ułożyła swoją niewielką łapkę na sercu -Cola to nektar bogów. - westchnęła i opuściła łepek jakby oddawała komuś, a raczej czemuś hołd.
-Całe życie z wariatami. - Liam pokręcił głową i uderzył się łapką w swoje czoło. Louis dyskretnie uszczypnął się w swoją rękę, mając nadzieje że śni, ale wcale tak nie było, wciąż miał przed sobą trzy przekomarzające się myszy.
-Dlaczego nigdy wcześniej was nie słyszałem? - zwrócił się do najbardziej ogarniętej z mysz.
-Bo nigdy dotąd nie byłeś tak szczęśliwy. - Li uśmiechnął się do niego, a Tommo przeniósł swoich towarzyszy na stół i usiadł na krześle. -Wiele Ci zawdzięczamy Louis, pomagasz nam.
-To nic takiego. - uśmiechnął się i dał im troszkę płatków zbożowych, aby mogły się najeść i dał dwa razy po zakrętce wody oraz raz zakrętkę koli. Uśmiech na mordce Perrie i jej świecące radością oczka były tego warte. Cała trójka jadła w spokoju, co jakiś czas zaglądając na zaproszenie.
-Masz może pożyczyć łyżkę? - Zayn spojrzał na chłopaka z poważną miną.
-O nie, tylko nie łyżki. Nie lubię łyżek. Słyszysz? Ja. Nie. Lubię. ŁYŻEK! - ciemnobrązowa myszka z przerażeniem w oczach patrzyła na kolegę, który wyczekiwał na metalowy sztuciec.
-Uspokój się Liam. Ona ci nic nie zrobi. Bardziej niż łyżki bałbym się Perrie, bo przypominam ci ale przed chwilą wypiła aż za dużo tej coli. - Zayn wskazał palcem na białą myszkę, która biegała od półki do półki w poszukiwaniu czegoś i oczywiście myśląc na głos. Po chwili Tommo podał Stylowej Myszy (bo tak ją sobie nazwał) łyżkę i patrzył na nią z ciekawością. Zayn wyciągnął z kieszonki miniaturową buteleczkę z lakierem do włosów i przeglądając się w łyżce poprawiał swoją fryzurę.
-Zayn? - Liam delikatnym głosem zagaił do jasnobrązowej myszy.
-Tak? - Stylowa Mysz nie odwracając wzroku od swojego odbicia odpowiedziała strosząc dalej sierść na głowie.
-Używałeś kiedyś mózgu? - Mądra Myszka posłała swojemu koledze szeroki jednak cwaniacki uśmiech i w tym samym czasie unosząc brew ku górze wpatrywała się w niego.
-Nie. Używałem od zawsze L’Oreal Paris, ponieważ jestem tego warty. A co? Ten ‘mózg’ to jakaś dobra firma? - Zayn przeniósł wzrok ze swojego odbicia na Liam’a, który w tym momencie uderzył się łapką w czoło kręcąc niedowierzająco głową.
-Żyję z idiotą w jednej norce. - wyburczała ciemnobrązowa mysz wzdychając ciężko.
Louis śmiał się z tego co przed chwilą usłyszał. Jakby ktoś tydzień wcześniej powiedział mu, że będzie rozmawiać z myszami poleciłby mu odwiedzić dobrego psychologa. A on właśnie teraz siedział w kuchni i przysłuchiwał się rozmowie dwóch myszek, ponieważ trzecia biegała po kuchni tak jakby trenowała do jakiegoś maratonu dla mysz, czy coś. A może on był chory psychicznie? Albo może śni? Postanowił zaryzykować i dla pewności wyrwał łyżkę z łapek myszki i uderzył się nią w czoło.
-Ał. - jęknął cicho i zaczął rozmasowywać sobie miejsce w które się uderzył. Miał zamknięte oczy i miał nadzieje, że gdy je otworzy nie będzie tam żadnych mysz. Jednak do jego uszu dobiegły głosy.
-Te. Jemu padło na mózg czy coś? - Zayn zapytał cicho kolegę.
-No właśnie się nad tym zastanawiam. Może jemu też cola szkodzi. - Liam odpowiedział drapiąc się po łebku.
Taa. Czyli to jednak prawda. One naprawdę mówią. A on naprawdę z nimi rozmawia.



 ***


-Jak to nie będzie imprezy? A ja już zacząłem trenować taniec hula. - Nick spojrzał na swojego przyjaciela sącząc piwo przez słomkę, jak na prawdziwego faceta rzecz jasna przystało. Styles pokręcił jedynie głową.
-To przez tą wczorajszą imprezę. Kurwa mać! Wszystko się spieprzyło! Miałem zaliczyć tą pustą Lily i przelecieć Nathana. - spuścił głowę i przeczesał swoje kręcone włosy palcami dłoni. To miał być raj dla jego biseksualnej natury. Miał dość tej całej pieprzonej rodziny królewskiej. Może naprawdę do nich nie pasował? Może nie nadawał się jako ten piąty w kolejce do tronu? Nawet nie używał tytułu. Książę Harry. Prychnął w myślach i spojrzał na przyjaciela -Może ty mi jakoś pomożesz? Może pogadasz z moimi rodzicami?
Nick o mało nie zakrztusił się piwem słysząc jego ostatnie słowa.
-Harry. - zaczął powoli i przyłożył dłoń do swojego torsu -Dla Ciebie naprawdę zrobię wszystko, ale wybacz, nie postawię się Twoim rodzicom, to przecież jakby nie patrzeć to Księżna i Książę Walii. Co jak co, ale nigdy w życiu nie podważę ich zdania. - pokręcił głową z poważną miną, a jego towarzysz o mało nie spłoną z wściekłości.
-Debilu! Ja jestem Książę Harry. Książę Walii, a jakoś się ze mną zadajesz. Klniesz, pieprzysz laski w mojej limuzynie, sprzeciwiasz się i nawet potrafisz wyrwać mi fajkę z dłoni! - krzyknął i uderzył z otwartej dłoni w stół, a ludzie w restauracji spojrzeli na niego -Co się gapicie?! Mam was kazać zamknąć?! - dobrze wiedział, że tego nie praktykuje się już, ale ponosiły go emocje i gdy ludzie znów wrócili do swoich talerzy zerknął w stronę Grimmi’ego -To przynajmniej obiecaj mi kretynie, że będziesz tam ze mną. Bo inaczej na tym balu maskowym oszaleje! - westchnął ciężko i uderzył czołem w stół. Po chwili poczuł jak przyjaciel delikatnie klepie go po ramieniu.
-Spoko stary masz to jak w banku, wystroję się jak pingwin, przyjdę pod muszką i będzie cacy. Pamiętaj, że to bal maskowy, więc nie łam się. - poczochrał swoje kręcone brązowe włosy całkiem podobne do włosów Harry’ego, a ten w mig załapał o co mu chodzi. Przecież nie musiał cały czas siedzieć w wielkiej sali, mógł wyskoczyć na chwilkę do swojej sypialni, nie koniecznie sam. Na jego twarzy, od razu pojawił się szelmowski uśmiech. Teraz już nie mógł doczekać się kolejnego dnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz